wtorek, 26 marca 2013

Koncert Il Divo i Katherine Jenkins





Data: 15 marca 2013r., g.20:00
Miejsce: Ergo Arena (Gdańsk/Sopot)
Wykonawcy: 
Il divo w składzie: 
Carlos Marin (baryton, Hiszpania), 
David Miller (tenor, USA), 
Urs Toni Bühler (tenor, Szwajcaria), 
Sebastien Izambard (tenor, Francja)
oraz Katherine Jenkins (mezzosopran, Walia)




Zanim przejdę do opisu koncertu, kilka słów o warstwie organizacyjnej i dojeździe. Jechaliśmy obwodnicą Trójmiasta i od razu, gdy zjechaliśmy z ul.Spacerowej napotkaliśmy ogromny korek ciągnący się do samej Ergo Areny. Przez większość czasu męczyliśmy się w nim, ale gdy od Ergo Areny dzielił nas 1km, zaparkowaliśmy i doszliśmy na piechotę. Wyszliśmy na tym lepiej, niż ludzie jadący do końca samochodem, bo: po pierwsze – pod Ergo Areną nie było już wolnych miejsc, a po drugie – nie spóźniliśmy się na koncert. Mimo, że show rozpoczęło się z 10-minutowym poślizgiem, ludzie ciągle się spóźniali. Rekordzista obok nas przyszedł po 30 minutach.

Widowisko rozpoczęły piękne współbrzmienia orkiestry w „My heart will go on”, a na scenę weszli ONI! – wspaniała czwórka śpiewaków – Il divo. Zaśpiewali cudownie, wyciskając ze mnie łzy. I już wiedziałam, że będzie to jeden z najlepszych koncertów w moim życiu.

Najmocniejszymi punktami setlisty były ponadto: „Caruso”, „Regres a mi”, „Mama” i „I can’t help fallin’ in love with you”. Wszystkie te piosenki głęboko mnie wzruszyły, przez co płakałam jak bóbr.

Z wykonawców najmniej podobał mi się Urs. Mogłam się jednak tego spodziewać, ponieważ nawet na nagraniach nie urzekł mnie ani głosem, ani techniką. W zamian za to, bardzo chcę pochwalić jego aparycję – po ścięciu włosów wygląda naprawdę bardzo korzystnie.

Mam mieszane uczucia wobec Davida. Odnoszę wrażenie, że ten wyszkolony śpiewak operowy głupieje nieco przy mikrofonie, co skutkuje utratą silnego i pięknego głosu, który słyszałam chociażby w arii „La donna è mobile” z opery „Rigoletto” G.Verdiego. Na koncercie śpiewał czysto, ale niektóre wysokie dźwięki były skrzeczące. Może to był jego gorszy dzień?

Największym zaskoczeniem był dla mnie Sebastien. Wydawał mi się zawsze cichy, grzeczny i spokojny, tymczasem cała scena należała do niego. Nie mogłam oderwać od niego wzroku! Był wyluzowany, swobodnie się poruszał, uśmiech nie schodził mu z twarzy. Prawdziwe zwierzę sceniczne! Do tego naprawdę dobrze śpiewał: czysto, w punkt i z ogromną energią.

Nareszcie mój ulubieniec: Carlos. Jako jedyny z Czwórki nie jest tenorem (być może dlatego tak bardzo mi się podoba?). Świetnie wyglądał, dużo żartował z publicznością, żaląc się, że brakuje mu kobiety, która by go utuliła do snu, a tu tyle pięknych dziewczyn wokół (można sobie wyobrazić reakcję damskiej części publiczności). Śpiewał najlepiej z całej Czwórki: nie krzyczał, nie pozwalał, by emocje zapanowały nad jego głosem, doskonale kontrolował swój aparat wykonawczy. Brawa dla niego!

Przeciwwagą dla czterech panów była walijska mezzosopranistka – Katherine Jenkins. Wyglądała zjawiskowo! Pofalowane blond włosy opadały na ramiona, ubrana była w fioletową suknię (później jeszcze miała dwie złote). Jej widok aż mi – kobiecie – zaparł dech w piersi. Na „dzień dobry” zaśpiewała „Habanerę” z opery „Carmen” G.Bizeta. To była chyba jedyna rzecz, której w jej wykonaniu nie kupiłam: krótki oddech urywał frazy, zabrakło typowego dla Carmen pazura. Słabe górne dźwięki spowodowane były nadmiarem górnego alikwotu, co sprawiało wrażenie nieczystości – intencja była dobra, lecz techniki zabrakło. Jednakże im dalej w las, tym lepiej – więcej wyczucia muzycznego, swobody i pięknych dźwięków. Katherine Jenkins podobała mi się na żywo bardziej niż na nagraniach, których słuchałam, by przygotować się do koncertu. Starała się złapać dobry kontakt z publicznością. Widownia, zwłaszcza jej żeńska część, nie była zadowolona gościnnym występem śpiewaczki. Dużo głosów za mną mówiło: „Przyszłam tu na Il divo, a nie na nią!”. Jenkins jednak zniosła tę presję i pokazała klasę, która uczyniła ją prawdziwą wisienką na torcie. Gdyby nie ona, show byłoby jednolite: Katherine urozmaiciła program, dodając nową jakość – słodycz, wdzięk i kobiecą wrażliwość.

Koncert uważam za bardzo udany. Zarówno Il divo, jak i Katherine Jenkins postarali się, aby to pierwsze show nowej trasy „Greatest hits” było niezapomnianym przeżyciem. Jestem przekonana, że każdy z widzów znalazł coś przyjemnego dla siebie: kobiety mogły do woli podziwiać Carlosa, Sebastiena, Davida i Ursa, a mężczyźni zachwycać się urodą i głosem słodkiej Katherine. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz