Po zachwycie
nad pierwszą częścią „Igrzysk śmierci” zrobiłam sobie kilkumiesięczną przerwę,
żeby ochłonąć. Z nowymi siłami oraz głową otwartą na kolejne, krwawe
doświadczenia wróciłam do okrutnego Panem.
Katniss
Everdeen, którą spotykamy w drugiej części, jest inna niż na początku. Dziś już
umie walczyć o swoje, jest odważna i dumna. Nie boi się igrać z ogniem, a gdy
komuś z jej bliskich grozi niebezpieczeństwo, jest skłonna do najwyższych
poświęceń.
Od momentu
zakończenia Igrzysk życie bohaterki zmienia się diametralnie. Wraz z rodziną i
przyjaciółmi żyje w Wiosce Zwycięzców, niczego jej nie brakuje, może pławić się
w dobrobycie. Jednakże do tej pysznej beczułki miodu władza nieustannie dodaje łyżkę
dziegciu. Nie może bowiem wybaczyć
Katniss jej zachowania na arenie, gdy razem z Peetą, swoim kontrowersyjnym czynem
pokazali, że nie pozwolą, by traktowano ich, jak pionki w żałosnej grze
Kapitolu. W momencie, gdy złamali tradycję Igrzysk, zgodnie z którą tylko jeden
rekrut może zwyciężyć, udowodnili społeczeństwu, że można zagrać autokratom na
nosie. Mniej odważni mieszkańcy Panem, w ciszy swoich serc, podziwiają ich za
ten bohaterski czyn. Śmielsi, zaś, jawnie mówią o buncie. Podczas ogólnokrajowego
Tournee Zwycięzców Katniss obserwuje, do czego zdolna jest władza, by ugasić
tlący się ogień rewolucji. Tymczasem zbliżają się kolejne Igrzyska. Już po raz
siedemdziesiąty piąty rekruci staną naprzeciw siebie, by walczyć na śmierć i
życie. Z tym, że z okazji jubileuszu Kapitol przygotował dla swych obywateli
spektakl, jakich mało. Spektakl, jakiego nikt się nie spodziewał.
Wartka akcja
sprawiła, że przez kilka dobrych godzin nie mogłam oderwać się od powieści.
Plastyczne, krwawe opisy wzmagały głód mojej wyobraźni w myśl, że „w miarę
jedzenia apetyt rośnie”. Zachłystywałam się każdym akapitem, a i tak nie mogłam
przestać karmić mojej fantazji. Od początku do końca czułam się zaskoczona i
przerażona jednocześnie. Otwarcie buntowałam się przeciwko niektórym
wydarzeniom, pomimo to czytałam z wypiekami na twarzy do samego finału. A gdy
zamykałam książkę, w głowie kołatało się jedno pytanie „Jak to się mogło stać?”.
Rzadko zdarza się, żebym śniła o wydarzeniach z książki, tutaj jednak kilka
nocy przeżyłam jako Katniss Everdeen.
Cóż mogę
więcej powiedzieć? Książka dla mnie idealna. Nic dodać, nic ująć. Teraz znów
chwilę muszę ochłonąć, by mieć siłę na lekturę ostatniej części trylogii „Igrzysk...”
pt. „Kosogłos”. Liczę na to, że i tam autorka mnie nie zawiedzie.
Na podstawie powieści powstał film o tym samym tytule, gdzie główną rolę gra Jennifer Lawrence. Nie miałam jeszcze przyjemności obejrzenia go, ale jeśli jest tak dobry, jak "Igrzyska śmierci", to już zacieram ręce!
Ocena 10/10 (!)
Ps. Dziękuję
Gosi za pożyczenie mi "Igrzysk śmierci" i „W pierścieniu ognia”. Jesteś kochana! :)
Ps2. Udostępniłam opcję lajkowania bloga na facebooku, do czego Was serdecznie zapraszam! Będę się tam, częściej niż tu, spowiadała z tego, co aktualnie czytam :)
Ps2. Udostępniłam opcję lajkowania bloga na facebooku, do czego Was serdecznie zapraszam! Będę się tam, częściej niż tu, spowiadała z tego, co aktualnie czytam :)
Bardzo dobra recenzja, świetnie napisana, plastyczna. :) Książka rzeczywiście jest rewelacyjna, ale film chyba jeszcze bardziej... więc miłego oglądania. :)
OdpowiedzUsuńJa uwielbiam trylogię i nie wytrzymałam tyle, co Ty z czytaniem, zaraz wzięłam się za drugą. ;) Film jest dużo lepszy od pierwszej części ekranizacji, naprawdę niesamowita produkcja. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.