W świecie muzycznym istnieje pojęcie „klątwy dziewiątej
symfonii”. Jest to mit romantyczny mówiący o tym, że kompozytor może stworzyć w
swoim życiu tylko dziewięć symfonii, a każdy, kto podejmie się pracy nad
dziesiątą, znacząco podupada na zdrowiu i umiera. Klątwa ma swe źródło w epoce
klasycyzmu, w biografii Beethovena, który nie napisał już żadnej symfonii po
tej z „Odą do radości” (Dziewiąta). Podobnie rzecz ma się z Dvořakiem. Bruckner zaś, chcąc oszukać przeznaczenie,
swoją pierwszą symfonię oznaczył, jako zerową, a Gustav Mahler, nie chcąc by w
nazwie pojawiło się słowo „symfonia”, swoją dziewiątą nazwał „Das Lied von der
Erde” (Pieśń o ziemi). Po ukończeniu prac nad nią dopadło go fatum. Nawet
współcześni kompozytorzy wolą nie zadzierać ze śmiercią – Krzysztof Penderecki
zarzeka się, że nigdy dziewiątej symfonii nie napisze.
Wielkie więc, było moje zdziwienie, gdy na półce w
bibliotece ujrzałam książkę Gelinka zatytułowaną „Dziesiąta symfonia”. Z
okładki swoim mrocznym spojrzeniem darzył mnie Ludwig van Beethoven. Musiałam
ją przeczytać!
„Młody hiszpański muzykolog Daniel Paniagua bierze udział w koncercie, podczas którego zostaje wykonana rekonstrukcja pierwszej części X Symfonii Ludwiga van Beethovena i zaczyna podejrzewać, iż autor tej rekonstrukcji, Ronald Thomas, być może jest w posiadaniu oryginału dzieła. Wkrótce Thomas zostaje bestialsko zamordowany - mordercy odcinają swojej ofierze głowę, na której jest wytatuowana sekwencja muzyczna. Daniel Paniagua zostaje wciągnięty w wir zaskakujących wydarzeń, piętrzących się zagadek, tajemniczych przypadków, które kolejno odsłaniają nieznane fakty z biografii Ludwiga van Beethovena.” (opis z okładki)
W „Dziesiątej...” Joseph Gelinek (pseudonim pisarza) wplata
wiele wątków muzykologicznych, co może odstraszyć laików lub osoby, które po
prostu nie do końca orientują się w historii muzyki, podstawach harmonii itd.
Jednakże jeśli czytelnik posiada otwarty umysł i lubi dowiadywać się nowych
rzeczy, nie powinien bać się tych fragmentów. Warto wspomnieć, że główny
bohater właśnie dzięki analizie muzycznej, odgaduje tajemniczy szyfr zapisany
nutami. Nie ukrywam, że dla mnie – jako muzyka – motyw analizy był najciekawszy
i mocno podbił ocenę tej powieści.
Był to mój pierwszy kontakt z thrillerem. Kontakt, którego
niestety nie mogę zaliczyć do udanych. Nie dość, że czytanie zajęło mi trzy
miesiące (może i mnie dopadła klątwa? :D), to jeszcze finał wzbudził we mnie zażenowanie.
Nie stawiam jednak tej książce niskiej oceny, bo dzięki niej spędziłam kilka
naprawdę przyjemnych wieczorów pełnych zagadek, logicznego myślenia oraz muzyki
Ludwiga van Beethovena.
6/10
PS. Książka zalicza się do wyzwania „Klucznik” :)
Po 3 miesiącach wróciłaś! A myślałam, że już zapomniałaś o blogu. :P
OdpowiedzUsuńTakie tematy (jak powyżej) raczej mnie nie interesują... z nutami, historią muzyki mam tyle wspólnego co nic. Nawet rozwiązywanie zagadek raczej by mnie nie pochłonęło. Książkę sobie odpuszczę. ;)