Zachęcona
biografią Marilyn Monroe autorstwa Alfonso Signoriniego (link) po ponad roku
postanowiłam znów spotkać legendarną blondynkę lecz tym razem opisywaną piórem
innego człowieka. Wybór padł na psychoanalityka – Michela Schneidera. Wielkim
wyczynem byłaby degradacja tak burzliwego i intensywnego życia do nudnego
reportażu, przy którym czytelnik ziewa nawet w południe. Panu Schneiderowi
udało się to osiągnąć. (Wątpię, żebym przez cały czas zmagań z tą książką
cierpiała na niedotlenienie.)
Motywem
przewodnim dokumentu jest toksyczna relacja pomiędzy Marilyn Monroe a jej
ostatnim (i chyba najważniejszym) psychoanalitykiem Ralphem Greensonem. MM była
zagorzałą miłośniczką terapii, psychologii i filozofii. Zaczytywała się w
traktatach doktora Freuda, a nawet przez pewien czas była pacjentką jego córki.
Raplh Greenson zaintrygował ją już podczas pierwszego spotkania, gdyż jako
jedyny mężczyzna, nie patrzył na nią pożądliwie. Przez cały okres trwania ich
„związku” pozostawał wierny swojej żonie, którą Marilyn zresztą bardzo ceniła.
Wprowadził aktorkę do swojego prywatnego życia, co wpłynęło na ich wzajemne
uzależnienie od siebie. Przez ostatnie tygodnie życia MM pobierała terapie dwa
razy dziennie, co poniekąd uczyniło z Greensona „lekarza jednej pacjentki”.
Zajmowała mu tyle czasu, że nie mógł już pomagać innym, a każdy jego wyjazd w
ramach szkolenia bądź wygłaszania naukowych wykładów, okupiony był morzem łez
wypłakiwanych przez Monroe.
Istniała między nimi
jakaś tajemnica, rodzaj paktu opartego na pasji, w którym każde zdawało się
mówić „Nie umrę, dopóki mną władasz”
Tym, co od
razu uderza w strukturze książki jest brak chronologii. Stosowane przez autora
skoki czasowe dekoncentrują czytelnika. Raz uczestniczy w wydarzeniach z roku
1946, później 2005, następnie 1950 itd. Skutkuje to zagubieniem na ścieżce
życia aktorki, jej psychoanalityka i innych osób, których sylwetki są
opisywane. Pomimo usilnych starań i uważnej lektury nie potrafię podać prawidłowej
kolejności ważniejszych wydarzeń z życia MM, a książkę odłożyłam na półkę
ledwie godzinę temu.
Autor sam
przyznaje się do swobodnego traktowania źródeł, na których opiera swój
dokument. Dlatego wszystkie wypowiedzi należy przyjmować z dystansem. Warto
pamiętać, że głównym celem Schneidera nie jest poprowadzenie nas za rękę przez
koleje losu Blondynki, lecz jej analiza psychologiczna. Konsekwencją tego
działania jest dopasowywanie poszczególnych wydarzeń, myśli i dialogów do tezy,
którą wysnuwa: Marilyn Monroe to osoba z podwójną osobowością –
schizofreniczka; wieczne dziecko, szukające w seksualnych kontaktach z
mężczyznami rodzicielskiej czułości, której zabrakło we wczesnej młodości.
Nie polecam
tej książki jako pierwszej lektury o MM. Schneider zakłada, że ma do czynienia
z czytelnikiem, który dobrze zna jej życie, mężów, kochanków i innych ludzi,
którzy wiele dla niej znaczyli. Dzięki lekturze Signoriniego nie dziwiło mnie
już nazwisko Joe di Maggio, Franka Sinatry czy Johna Kennedy’ego, jednakże
obawiam się, że mogłabym niewiele zrozumieć nie mając wspomnianego już wyżej fundamentu wiedzy.
„Marilyn.
Ostatnie seanse” uważam za lekturę ważną dla miłośników Monroe, którzy pragną
zgłębić wiedzę psychologiczną na temat swojej idolki. Dla mnie to było dopiero
drugie spotkanie z tą postacią. Cieszę się, że mam już je za sobą, gdyż
wzbogaciłam swoją wiedzę o kilka pojęć natury psychologicznej. Mam nadzieję, że
następna książka o MM, którą przeczytam będzie ciekawsza od „Ostatnich seansów”.
I chyba nie będzie to wielkim wyczynem.
4/10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz